Piotr Sobieski Piotr Sobieski
352
BLOG

Serceszczypatielnoje piosenki przy wódce

Piotr Sobieski Piotr Sobieski Polityka Obserwuj notkę 2

 

Doktryna Sikorskiego została sformułowana w 2008 r. podczas Rady Atlantyckiej, odbywającej się w Waszyngtonie. Nawiązywała do ówczesnej, agresywnej polityki Rosji, której przejawami była napięta sytuacja na Ukrainie, i interwencja w Gruzji. Polska polityka zagraniczna koncentrowała się wówczas na przeciwdziałaniu skutkom ekspansji rosyjskiej. Oceniano, że Rosja stanie się w ciągu 10-15 lat, realnym zagrożeniem dla bezpieczeństwa Polski, a po kryzysie w Gruzji, Sikorski szacował ten czas na 10-15 miesięcy. Wydawało się w tej sytuacji niezbędne określenie kryteriów, których naruszenie pociągałoby za sobą poważne konsekwencje, takie jak np. zdecydowana reakcja ze strony NATO. Doktryna Sikorskiego uznawała, za wydarzenie wymagające takiej reakcji, każdą próbę zmiany siłą granic w Europie, Te działania miałyby być potraktowane, jako zagrożenie bezpieczeństwa Europy, i powodować zastosowanie proporcjonalnej reakcji ze strony całej wspólnoty transatlantyckiej. Doktryna Sikorskiego nawiązuje zdecydowanie do art. 5. Traktatu Północnoatlantyckiego – jeden za wszystkich, a przede wszystkim, wszyscy za jednego!

Kwestia doktryny Sikorskiego wypłynęła przy okazji ujawnienia, przez portal Wikileaks, kolejnej depeszy, wysłanej w grudniu 2008 r. z ambasady amerykańskiej w Warszawie. W depeszy czytamy, że rząd Donalda Tuska nie jest tak negatywnie nastawiony do Rosji jak poprzedni, kierowany przez Jarosława Kaczyńskiego. W treści użyto sformułowania „rusofobiczny”. Amerykanie dostrzegali niebezpieczeństwo w braku zdecydowanego działania na agresywna politykę, rosnącej w siłę, Rosji. Polska, ich zdaniem łagodziła odwet Moskwy, poprzez podtrzymywanie przyjaznego dialogu i tworzeniu, przeciw niej, wspólnego bloku UE i USA. Zwrócono również uwagę na istnienie strefy buforowej między Rosją i Polską (Białoruś i Ukraina). Strefa ta pozwalała Polsce trzymać się z daleka od linii frontu.

W innej depeszy, z sierpnia 2008, także nadanej z Warszawy, pojawia się informacja o rozczarowaniu Polski polityką Ameryki. Chodzi tu o szereg wydarzeń, na które Stany Zjednoczone miały bezpośredni wpływ, takich jak brak pomocy w zawarciu obiecanych kontraktów w Iraku, politykę wizową, stawiającą Polskę w roli petenta a nie lojalnego sojusznika, a także udział dyplomatów amerykańskich niskiej rangi, w obchodach rocznicowych w Gdańsku, upamiętniających wybuch II w.ś. Oczekiwania Polski, z czego Amerykanie zdawali sobie sprawę, były znacznie większe i koncentrowały się na objęciu Polski systemem obrony przeciwrakietowej, chroniącej przed atakiem Rosyjskim, i utworzeniu w tym celu baz w Polsce i Czechach. Zagrożenie ze strony Iranu było znacznie mniejsze w ocenie specjalistów z Warszawy. W tym kontekście wycofanie militarne Amerykanów z Europy mogło spowodować ochłodzenie stosunków, zwłaszcza w obliczu wzrostu siły wschodniego sąsiada polski. Utrzymanie silnej pozycji w tym rejonie oznacza dla NATO bycie rzeczywistym sojuszem militarnym a nie klubem politycznym.

Obie depesze opublikowano krótko po wizycie w Polsce prezydenta Federacji Rosyjskiej Dmitrija Miedwiediewa. Skutki ujawnienia tych informacji mogą mieć różne konsekwencje. Dotąd to Polacy zastanawiali się, na ile gesty Moskwy są szczere, a ile w nich kalkulacji politycznej. Teraz sytuacja może się odwrócić. Rosjanie mogą czuć się manipulowani i czynić Polsce wyrzuty, że wyciąga rękę do zgody, a za plecami podejmuje niezbyt przyjazne działania. Rzecz jasna, to młyn na wodę dla mediów i sposób oddziaływania na opinię publiczną w obu krajach. Ośrodki przeciwne pojednaniu otrzymały więc kolejny argument na „nie”. Zatrzymanie procesu destalinizacji w Rosji, zapoczątkowanego niedawną uchwałą katyńską Dumy, z punktu widzenia interesu i bezpieczeństwa Polski jest niekorzystne. Na ponownym ochłodzeniu relacji najbardziej straci właśnie nasz kraj. Odwrót pogrzebie, trudno powiedzieć na jak długo, szansę, jaka pojawiła się we wzajemnych stosunkach, wyjaśnienia obciążających wydarzeń z przeszłości i zamknięcia za sobą drzwi historii.

W polityce międzynarodowej nie ma sentymentów i być nie powinno. Odarcie ze złudzeń, jak chce premier Tusk, co do naszej roli w świecie, i pokazanie prawdziwego miejsca w szeregu, które wyznaczają nam mocarstwa globalne, może powodować rozczarowanie i niedosyt. Polska jest krajem o znaczeniu, co najwyżej, regionalnym, ważnym członkiem UE, ośrodkiem, który może przewodzić krajom bałtyckim, czy pośredniczyć między Moskwą a Brukselą. Choć, jak mówią niektórzy komentatorzy polityczni, Moskwa znaczenie lepiej dogaduje się z Unią bez nas, niż z nami. Nasze położenie predestynuje nas do sojuszu i współpracy z Rosją. Współpracę tą możemy dziś budować na równorzędnych warunkach i jeśli tylko uda się coś ugrać ze Stanami Zjednoczonymi, to właśnie Rosja jest tu argumentem. Trzeba to wreszcie powiedzieć – argumentem, który powinien pojawiać się w nieco innym kontekście.

W ciągu kilkudziesięciu najbliższych lat połowa ludności świata mieszkać będzie w Indiach i Chinach. Wszystko wskazuje na to, że do grona azjatyckich tygrysów, dołączy także Turcja, choć jej motywacje wciąż jeszcze są europejskie. Ten trend pokazuje, że liczącymi się krajami będą te, leżące w basenie Pacyfiku. Rzut oka na mapę, i wszystko staje się jasne. Tylko Europa znajduje się poza tym obszarem. Argumentem in plus dla Azji jest też i to, że to kontynent dynamiczniejszy zarówno politycznie jak i gospodarczo, i młodszy od Europy. USA od dawna zabiegają o wpływy w tym rejonie świata, zaznaczając raz po raz swoją obecność, w każdy możliwy sposób. Spadające zainteresowanie Polską przy względnym zainteresowaniu Europą jako całością, jest więc zrozumiałe, a okres 20-30 lat, to doprawdy niewiele. Nasza szansa to silna gospodarcza i polityczna pozycja w Unii, co szczęśliwie udaje się Polsce realizować. Konieczne jest też poważne i pragmatyczne potraktowanie polityki wschodniej, stworzenie konkretnego planu i realizacja go w ramach polityki zagranicznej UE. Kto jak nie Polska ma być animatorem kontaktów z Rosją i Azją?

Co z tego wynika dla nas? Nie warto kontynuować dotychczasowej polityki wobec Rosji, zwłaszcza kiedy Rosja zabiega o dobre i partnerskie stosunki z nami. To może być także sposób na wyleczenie nas z kolejnej, niespełnionej miłości, tym razem do Ameryki. Tak mi się zdaje, że cały czas mamy złudzenia, co do naszej potęgi i misji w świecie, zamiast, jak Amerykanie, Rosjanie, czy Francuzi, być w polityce realistami, a wódkę popijać i śpiewać serceszczypatielnoje piosenki u przyjaciół Rosjan na daczy – raz „O mój rozmarynie”, raz „Kalinkę”...

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka